Gdyby policzyć jak często politycy, ekonomiści, przedsiębiorcy, dziennikarze, urzędnicy i nauczyciele używają słów konkurencyjność regionu i innowacje to pewnie okazałoby się, że plasują się one w samej czołówce rankingu najczęściej używanych pojęć gospodarczych. W sumie trudno się dziwić, ponieważ za tymi słowami podąża cała kolejka ważnych dla każdego człowieka spraw. Na przykład dostępność miejsc pracy, poziom życia, czy też jakość administracji i sądownictwa. No więc jak o tym nie rozmawiać?
Tym bardziej, że dzisiejsze państwa członkowskie Unii Europejskiej przeżywają gwałtowną zapaść tej sfery swego gospodarczego rozwoju. Już lata temu nasi zachodni sąsiedzi (na wszelki wypadek napiszę, że chodzi mi o Niemców) odkryli, że stworzyli państwo etatystyczne napuchnięte do granic finansowej wytrzymałości. Pełne socjalu – ograniczającego chęć do podjęcia pracy, praw nabytych, wydumanych celów ekologicznych i nieadekwatnego rynku pracy. Jako naród doświadczony i skuteczny uznali, że w takich warunkach nie ma szans na konkurencję technologiczną. Szczególnie z tygrysami azjatyckimi, Stanami Zjednoczonymi, czy Japonią.
Prosta logika mówi, że to powinno skłonić Niemców (oczywiście także i inne gospodarki zachodnioeuropejskie, bo sytuacja niemiecka nie jest odosobniona) do choćby częściowego powrotu do podstaw wolnorynkowych gospodarki. Tymczasem w Berlinie – zapewne by nie denerwować społeczeństwa – wymyślono zupełnie nowe podejście, by zmienić tą niekorzystną sytuację. To podejście oznaczało zastąpienie drogich czynników wytwórczych tanimi.
Proste? No jasne, że proste. Tyle że jedyne miejsce, gdzie można było je nabyć, znajdowało się za Uralem. To jednak wymagało ściślejszej współpracy z Federacją Rosyjską. A mówiąc wprost podporządkowania się rządzącemu na Kremlu Władimirowi Władimirowiczowi i jego orkom. W swej bezbrzeżnej naiwności, zamglonej zachłannością, europejscy decydenci uznali, że w ten sposób zrobią z Władimira demokratę, a z Rosji drugą Japonię.
W rezultacie wydano zgodę na Nord Stream, zamknięto elektrownie atomowe i uznano, że Rosja to wspaniały i demokratyczny przyjaciel Niemiec. Republika Federalna miała stać się hubem gazowym dla całej Europy i nie tylko budować swój potencjał gospodarczy dzięki tanim surowcom, ale także podporządkować sobie państwa europejskie, uzależniając je od niemieckiego pośrednictwa w przesyle gazu i produkowanej tam “zielonej” energii. O mały włos a ta strategia by się powiodła i RFN odbudowałoby swą potęgę, jak zwykle kosztem sąsiadów. Zobacz: Dlaczego wybuchła wojna na Ukrainie?
Dziś jednak widzimy wyraźnie konsekwencje pompowania budżetu rosyjskiego gigantycznymi kwotami za surowce. I uzależnienia rynków energetycznych Unii Europejskiej od tychże surowców. Za naszą wschodnią granicą widzimy bowiem całe okrucieństwo rosyjskiej inwazji w Ukrainie.
Jak widać konkurencyjność regionu jest ekstremalnie ważna a dążenie do jej zwiększenia niesie za sobą całą masę zagrożeń. Nie dziwi więc, że jednym z najważniejszych celów największych gospodarek Unii Europejskiej, a w mniejszym stopniu ugrupowania jako całości, była w ostatnich latach budowa konkurencyjnej i innowacyjnej gospodarki opartej na wiedzy. Cel ten nie może być jednak realizowany jedynie na szczeblu krajowym. Jego efekty powinny być widoczne przede wszystkim na poziomie regionalnym.
Dzisiaj to właśnie regiony stanowią punkt odniesienia dla europejskiej polityki strukturalnej i są odbiorcą większości środków unijnych. Różnorodność potrzeb i potencjału wewnętrznego bardzo mocno różni regiony nie tylko w skali europejskiej, ale wręcz w obrębie poszczególnych państw. Polska jest tego bardzo dobrym przykładem, gdyż do dnia dzisiejszego zauważalne są różnice w rozwoju społeczno-ekonomicznym, które powstały w XVIII i XIX wieku, w wyniku kształtowania ich rozwoju w ramach poszczególnych zaborów.
Temat innowacyjności gospodarki regionalnej jest więc ważny. I to nie tylko ze względu na dominujące obecnie w teorii i praktyce przekonanie o kluczowej roli regionów w generowaniu wzrostu gospodarczego. Przede wszystkim, ze względu na wspomniane powyżej obawy o słabnącą pozycję konkurencyjną Unii Europejskiej.
Równocześnie dominujący w ostatnich dekadach w gospodarce międzynarodowej proces globalizacji wyraźnie zwolnił. Przyczyniła się do tego pandemia. Zmiany przyspieszyły narastające konflikty gospodarcze i militarne. Coraz częściej w miejsce procesów globalizacyjnych pojawia się deglobalizacja. Superważne jest bezpieczeństwo łańcuchów dostaw. Tymczasem ciągle towarzyszą nam obawy o wybuch konfliktu gospodarczego, czy wręcz militarnego pomiędzy Stanami Zjednoczonymi Ameryki i Chinami. Narasta napięcie na Bliskim Wschodzie pomiędzy Izraelem i Iranem. Rośnie prawdopodobieństwo wystąpienia kolejnych pandemii. To wszystko zmusza do poszukiwania alternatywnych rozwiązań w obszarze rozwoju gospodarczego.
Ta sytuacja stawia nowe wyzwania i szanse przed europejskimi regionami. To one mogą stać się inwestycyjnym celem dla zachodnich firm wycofujących kapitał inwestycyjny z Chin czy Federacji Rosyjskiej. Żyjemy w świecie, w którym gwarancja dostaw czynników wytwórczych i komponentów do własnej produkcji staje się priorytetem. I na tym mogą skorzystać regiony Starego Kontynentu. Przede wszystkim te położone w Europie Centralnej. Mogą one odegrać istotną rolę w obszarze bezpieczeństwa produkcji i gwarancji dostaw.
Czy najbliższe lata oznaczają nową szansę dla polskich regionów, która pozwoli nam wyrwać się z pułapki średniego rozwoju? Zobaczymy, ale dziś odnoszę wrażenie, że jak najbardziej TAK.