Warto zadać sobie pytanie, dlaczego naszemu zachodniemu sąsiadowi tak bardzo zależy na wdrożeniu, a dziś wręcz przyspieszeniu realizacji celów zielonego europejskiego ładu. By odpowiedzieć na to pytanie potrzebna jest nieco szersza perspektywa, o charakterze historycznym. Musimy cofnąć się o 1,5 dekady, do lat tuż po globalnym kryzysie finansowym. To pozwoli nam zrozumieć jak Niemcy i zielony ład znalazły wspólną drogę przez XXI wiek.
Berlin mocno odczuł olbrzymie konsekwencje kryzysu z 2008 roku. Ogólnie mówiąc przejawiały się one:
Ostatecznie Niemcy choć doświadczyły negatywnych skutków globalnego kryzysu finansowego, to zdołały dość szybko powrócić na ścieżkę wzrostu, głównie dzięki skutecznemu interwencjonizmowi państwa. Tyle, że w czasie, gdy Republika Federalna Niemiec walczyła z kryzysem na rynku wewnętrznym, Azja przyspieszyła walkę o prymat w obszarze nowoczesnych technologii. Jednocześnie coraz zazdrośniej zaczęły państwa Azjatyckie strzec swych dokonań i dążyć do zmniejszenia własnego uzależnienia od eksportu. Tym samym lata globalnego kryzysu finansowego przymknęły wieko trumny, w której spoczęły szczątki GLOBALIZACJI, aby chwilę później pozwolić pandemii Covid-19 przybić w niej ostatnie gwoździe.
Trwały uszczerbek, którego w obszarze eksportu produktów przemysłowych na rynki globalne doświadczyła cała Unia Europejska, a przede wszystkim Republika Federalna Niemiec unaocznił strategiczną zmianę pozycji Europy. Znaczenie jej gospodarki w skali globalnej znacznie spadło jako rezultat spowolnienia procesów globalizacyjnych.
Świat gwałtownie przyspieszył w obszarze high-tech i zaczął dynamicznie odjeżdżać Europie. Przede wszystkim dotyczyło to państw azjatyckich. Ze względu na mniejszą otwartość sektora finansowego na procesy globalizacji gospodarek Azja w mniejszym stopniu odczuła konsekwencje kryzysu finansowego. To spowodowało, że rozwój w krajach tego kontynentu – Korei Południowej, Japonii, Tajwanu i przede wszystkim Chin – dynamicznie rósł. Za tym rozwojem zwiększała się niezależność technologiczna. Dała ona tym krajom prymat w wielu obszarach tradycyjnie przynależnych gospodarkom Zachodu. Tymczasem Europa zajęta odbudową, po dramatycznych konsekwencjach globalnego kryzysu finansowego, pozostawała coraz dalej w tyle. Wkrótce w Berlinie zdano sobie sprawę, że nadgonienie rosnących zaległości wobec najbardziej zaawansowanych technologicznie krajów Azji, Stanów Zjednoczonych, a nawet krajów Półwyspu Arabskiego, może być niemożliwe do zrealizowania.
Świadomość dokonujących się przemian i coraz bardziej zmarginalizowana rola gospodarki Unii Europejskiej zmusiła Berlin do przewartościowania swojej koncepcji rozwoju. I poszukania alternatywy dla niego.
W Brukseli i Berlinie myślano w następujący sposób. Skoro nie jesteśmy w stanie zmniejszyć powstających dysproporcji technologicznych to poszukać musimy innych źródeł, czy wręcz fundamentów rozwoju gospodarczego. A przynajmniej ustalić źródła utrzymania dotychczasowego poziomu dobrobytu.
Ten ostatni cel wydawał się być najważniejszy. Gwarantował bowiem utrzymanie spokoju społecznego, swoistego ulicznego status quo. Rząd federalny daje pracę lub zasiłki (czasem i to i to), a za to na ulicach nie widać demonstracji, bandytyzmu i starć z policją (to znaczy widać, ale w prasie prorządowej i w globalnych mediach, już nie). Przykład żółtych kamizelek protestujących we Francji nie na żarty przestraszył kanclerz Merkel w ostatnich latach jej rządów. I była ona gotowa wiele poświęcić by utrzymać spokój. Inna sprawa, że poświęcić należało przede wszystkim nie możliwości rozwojowe RFN, ale państw Centralnej i Południowej Europy.
I tu dochodzimy do kluczowej sprawy dla dalszych przemian, jakie doświadczają Unia Europejska i jej państwa członkowskie. Narzędziem rozwoju i wzrostu gospodarczego UE stał się Europejski Zielony Ład. European Green Deal. Choć tak naprawdę pod gospodarką unijną rozumieć należy największą jej gospodarkę i największego eksportera, czyli Republikę Federalną Niemiec.
Prześledźmy proces intelektualny, który zaiskrzył i połączył autostradą neuronów Berlin i Brukselę:
1. Wymyślmy coś, czego nie ma nikt inny. To coś może być tak abstrakcyjne chociażby jak wojna wypowiedziana CO2. Za największego wroga i winowajcę wskażemy dwutlenek węgla, mimo że bez CO2 nie byłoby życia na ziemi.
2. Pierwsi dokonamy dekarbonizacji, piersi wdrożymy technologie, pierwsi wykształcimy specjalistów, pierwsi zbudujemy łańcuchy produkcji i dostaw, a wreszcie stworzymy sieci nacisku.
3. To, co uda nam się wyprodukować, sprzedamy najpierw państwom Europy Centralnej i Południowej. Jeżeli nie będą chciały to zmusimy, ale najpierw wychłoszczemy niechętne społeczeństwa pedagogiką wstydu i nakarmimy kłamstwami. Następnie wyeksportujemy nadwyżki do Stanów Zjednoczonych po przecież tam nikt jeszcze o zielonym ładzie nie mówi. Podobnie jak w przypadku naszych wschodnich i południowych partnerów, przekonamy Amerykanów, że także oni muszą zreformować swoją gospodarkę. Następnie sprzedamy im i zainstalujemy nasze farmy wiatrowe, panele słoneczne, elektryczne samochody i nasze know-how. Żyć nie umierać, czyli na tym zarobimy fortunę, będziemy opływać w dobrobycie przynajmniej do połowy obecnego wieku.
Tyle, że niemiecka wizja rozwoju w oparciu o wojnę wytoczoną dwutlenkowi węgla, wymagała ustanowienia trzech jej filarów. Jakich i czy były one racjonalne? O tym w kolejnej części.