Poprzedni wpis skończyłem w okresie rozpadu Sowietów i zwycięstwie gospodarki wolnorynkowej. Wspomniałem także globalny kryzys finansowy z 2008 roku, ale choć potężny to przecież nie był on pierwszym poważnym zawirowaniem w globalnej gospodarce w ostatnich dekadach. Cofnijmy się najpierw o trzy dekady do przełomu lat 80-tych i 90-tych i upadku kas oszczędnościowo-pożyczkowych w USA, aby w kolejnym kroku przejść do roku 2001.
Ta ostatnia data kryje kryzys dotcomów, albo inaczej mówiąc pęknięcie bańki internetowej. Połączymy te dwa olbrzymie kryzysy, które wybuchły w USA – w sercu najpotężniejszej gospodarki wolnorynkowej świata – z końcem systemu z Bretton Woods i rosnącym znaczeniem instytucji finansowych. Przełom milenijny to ten moment, w którym rodząca się gospodarka wolnorabunkowa rozpoczęła spustoszenie wśród oszczędzających Amerykanów (USA) i drobnych inwestorów (cały świat).
W części pierwszej: Gospodarka wolnorabunkowa, czyli dużym wolno wszystko (ang. Free-mugging Economy) nakreśliłem króciutkie, historyczne wprowadzenie do zmian, które dziś stoją u podstaw światowej gospodarki. Ich podstawowym uwarunkowaniem było odejście od systemu z Bretton Woods. System ten, dopóki istniał, wiązał waluty krajowe z dolarem i złotem i ograniczał możliwość niepohamowanego dodruku fiducjarnego pieniądza. Papierowy pieniądz, którego wartości nie wspiera stojący za nim realny produkt, albo posiadany w banku centralnym zasób złota, początkowo dał impuls do wzrostu, ale w dłuższej perspektywie prowadził do inflacji, narastania baniek spekulacyjnych, i gwałtownych kryzysów. Bo przecież jak danego towaru (w tym wypadku papierowego pieniądza) jest za dużo to jego wartość zaczyna spadać.
Warto się w tym punkcie na chwilę zatrzymać, bo kryzys dotcomów jest niemalże symboliczny dla tego co działo się w 2008 roku i dzieje się także dzisiaj. Pęknięcie bańki internetowej było preludium do XXI wieku i wprowadziło ludzkość w zupełnie nowy wymiar gospodarki – tym razem bazującej nie na mechanizmie rynkowym, a na bezkompromisowej grabieży.
Jak do tego doszło? Najprościej to ujmując:
decyzje administracji amerykańskiej na początku lat siedemdziesiątych przyniosły odejście od systemu Bretton Woods i zerwanie złotej kotwicy. Jak pisałem wcześniej u podstaw tej decyzji znalazło się dążenie do uwolnienia tkwiących w zachodnich gospodarkach (przede wszystkim amerykańskiej), sił zwiększających konkurencyjność oraz dobrobyt i doprowadzenie do ostatecznego zwycięstwa nad ZSRR. Można rzec: szczytne cele. Ale jak to najczęściej bywa pozytywne cele mają to do siebie, że często i niespodziewanie uwalniają Potwora z Szafy. W naszym przypadku Potworem z Szafy stał się prywatny sektor finansowy.
Do lat 70-tych amerykańskie instytucje finansowe były raczej lokalnymi biznesami, bazowały na udziałach współwłaścicieli, którzy w tych mikroskopijnych firmach (w porównaniu do dzisiejszych standardów) dbali przede wszystkim o wypracowanie zysku przy minimalizowaniu ryzyka. Dla przykładu taki Morgan Stanley & Co. zatrudniał pod koniec lat 60-tych kilkudziesięciu pracowników w jedynym posiadanym biurze (dziś ma niemal 70 tysięcy pracowników, działa w 40 krajach i zarządza aktywami o wartości biliona dolarów). Dodatkowo liczne regulacje uniemożliwiały bankom uniwersalnym spekulacje w oparciu o pieniądze klientów. Natomiast banki inwestycyjne, które prowadziły działalność na giełdach papierów wartościowych, w tym jeszcze nie zglobalizowanym świecie, były niewielkimi podmiotami, o bardzo małym (albo żadnym) wpływie na stabilność całego sektora.
Wraz z końcem Bretton Woods i zniesieniem ograniczeń, narzuconych wcześniej na papierowy pieniądz, pojawiły się nieograniczone możliwości. Aby jednak trafić w deszcz pieniędzy, należało usunąć liczne ograniczenia, nakładane przez amerykańskich regulatorów państwowych, na system banków komercyjnych i innych instytucji działających w sferze finansów. I choć regulacje te miały służyć bezpieczeństwu klientów, to ewidentnie uwierały właścicieli kapitału.
By było to możliwe w amerykańskich instytucjach państwowych musieli się znaleźć przedstawiciele banków inwestycyjnych. Lata 70-te, a przede wszystkim 80-te, to taki właśnie proces. Najważniejsze posady w administracji amerykańskiej, regulującej działalność sfery finansów (System Rezerwy Federalnej-FED, Departament Skarbu), systematycznie przejmowane były przez prezesów i członków zarządów firm takich jak Merrill Lynch, J.P. Morgan & Co, Goldman Sachs i innych.
Wraz z postępującym zawłaszczeniem publicznych instytucji i przejęciem systemu politycznego przez finansistów z Wall Street, bezpieczeństwo systemu finansów prysło niczym bańka mydlana, bo przecież przedstawiciele prywatnego sektora bankowego ani myśleli dbać o bezpieczeństwo amerykańskiego podatnika. Wręcz odwrotnie, tak zaczęli urządzać świat finansów, by amerykańskiego podatnika wycisnąć ze wszelkich oszczędności, a w razie problemów przerzucić na jego barki wszelkie koszty kryzysów.
Klasyczna gospodarka wolnorabunkowa – prywatyzować zyski, a uspołeczniać straty.
Pierwszym bolesnym skutkiem tej strategii stał się upadek kas oszczędnościowo-pożyczkowych i małych amerykańskich banków w latach 80-tych i 90-tych. W ramach znoszenia ograniczeń administracja USA (zarządzana przez byłych prezesów banków inwestycyjnych) przyjęła na początku lat 80-tych akty prawne mające na celu deregulację sektora bankowego – Depository Institutions Deregulation and Monetary Control Act z roku 1980 oraz Garn-St. Germain Depository Institutions Act z roku 1982. Prawa te stanowiły, iż kasy oszczędnościowo-pożyczkowe mogą angażować się w nowe (ryzykowne) formy działalności finansowej, a nie tylko w kredyty hipoteczne i depozyty. W trakcie kolejnych lat tysiące lokalnych banków i kas oszczędnościowo-pożyczkowych zbankrutowało, doprowadzając do ruiny oszczędzające w nich miliony zwykłych Amerykanów.
Pamięć o szoku po bankructwie systemu kas oszczędnościowo-pożyczkowych trwała bardzo krótko (także dlatego, że w zasadzie dotknęło ono głównie obywateli USA), ponieważ na horyzoncie pojawił się kolejny kandydat na kurę znoszącą diamentowe jaja. Nie tyle nawet była to kura, co raczej sporej wielkości indor. Tym indorem była rewolucja dotcomów w USA.
Czas wyjaśnić czym jest pojęcie dotcom. Jeżeli zmienię zapis na następujący:
.com
to myślę, że już łatwo będzie się domyślić. Pod tą nazwą kryły się tysiące mniej lub bardziej wiarygodnych firm internetowych i powstających jak grzyby po deszczu spółek technologicznych. Wykorzystały one w ostatnich latach XX wieku, gwałtownie rosnącą falę popularności internetu w Stanach Zjednoczonych, by przyciągać inwestorów i kapitał. Działania te silnie wspierały i promowały banki inwestycyjne, nie nadążając z budową kolejnych sejfów na zarobione dolary.
W tym samym czasie przybywało w gospodarce papierowego pieniądza, koszt jego uzyskania zmniejszał się, dając łatwiejszy do niego dostęp, systematycznie zmniejszały się obwarowania i kryteria regulujące rynek finansowy (jak powiedziałem pamięć o krachu kas oszczędnościowo-pożyczkowych była bardzo krótka), a oderwanie pieniądza papierowego od dóbr materialnych wyzwalało poczucie, że wirtualne systemy i produkty (niczym innym nie jest przecież pieniądz bez pokrycia) są także bezpieczne w zakupie. Wszystko to, wraz z optymizmem płynącym z upadku Żelaznej Kurtyny i ustanowienia jedynego globalnego mocarstwa – USA, przyniosło bezprecedensowy wzrost kursów akcji firm technologicznych i bezprecedensowy wzrost dochodów instytucji finansowych.
Euforia wywindowała wskaźniki indeksów i wartości firm technologicznych na niebotyczne (jak na tamte czas) poziomy. Indeks NASDAQ (National Association of Securities Dealers Automated Quotations – amerykańska giełda papierów wartościowych specjalizująca się w spółkach z sektora technologicznego) na początku 1995 roku wynosił 750 punktów, w 2000 r. przekroczył 5000. Natomiast w 2002 roku indeks NASDAQ spadł o 80% przynosząc bilionowe straty drobnym inwestorom.
Na marginesie dodam, że w czasach nam współczesnych (pod koniec 2021 roku) indeks NASDAQ przebił 16000 punktów (wykresy 1 i 2).
Zachód wierzył, że przełom mileniów otworzy drzwi do Nowego Świata – demokratycznego, zamożnego, opartego na nowych technologiach i nowych możliwościach. Ta wizja się sprawdziła, tyle że jedynie w przypadku kilkudziesięciu tysięcy krezusów, nie dotyczyła natomiast globalnej populacji. Jednak sztucznie kreowany optymizm napędzał zainteresowanie spółkami, które wydawały się być pieśnią przyszłości – tymi, które błyszczały w Dolinie Krzemowej. Zainteresowanie spółkami technologicznymi wzmacniał potencjał globalnego rynku, który mógł wchłonąć niemal nieograniczoną ilość produktów. Przestrzeń przestała być ograniczeniem, podobnie jak nieograniczone wydawały się przyszłe zyski. Skończyło się, tak jak dziś już wiemy. Najbogatsi pomnożyli dochody i zdobyli niebotyczne majątki, za które zapłacili najbiedniejsi, omamieni wizją niekończącego się wzrostu cen akcji.
Zresztą stracili nie tylko oni. Na fali internetowego tsunami pojawiały się setki fasadowych firm, z góry zakładanych by przyciągnąć inwestorów i zdefraudować ich pieniądze. Za pozyskany od inwestorów kapitał zatrudniano pracowników, budowano biura i linie produkcyjne. I choć w wielu przypadkach wszystko było z góry upozorowaną fikcją i wydmuszką, takim pierwowzorem internetowego fejka, to wraz z pęknięciem bańki internetowej kryzys przeniósł się na rynek pracy i rynek nieruchomości, pociągając za sobą kolejne ofiary pęknięcia bańki internetowej.
A przecież nie było to tak dawno, zaledwie 20 lat temu. Co więcej kryzys dotcomów od kolejnego globalnego kryzysu finansowego dzieliło zaledwie 7 lat. Czy Zachód nie był w stanie wyciągnąć żadnych wniosków? Przekonamy się w przyszłym tygodniu.
W kolejnej części wpisu będzie o tym, dlaczego gospodarka wolnorabunkowa pożera po raz kolejny zachodnie społeczeństwa.
Cały cykl:
Gospodarka wolnorabunkowa (ang. Free-mugging Economy). 1/4 – Historia
Gospodarka wolnorabunkowa (ang. Free-mugging Economy). 2/4 – Nowe Milenium
Gospodarka Wolnorabunkowa (ang. Free-Mugging Economy). 3/4 – Dużym wolno wszystko
Między korporacjami a barbarzyńcami – 4/4 Przyszłość gospodarki wolnorabunkowej
Tagi: Globalizacja, gospodarka, gospodarka wolnorabunkowa, kryzys, USA
Panie Jakubie, dzisiaj trafiłam na Pańskiego bloga i na pewno będę wracać, moja jedyna sugestia i prośba to o oznaczanie wpisów datami, z perspektywy czytającego w tym dynamicznym świecie to bardzo przydatna informacja. Pozdrawiam
Pani Beato, dziękuję. Daty dołączone. Pozdrawiam serdecznie 🙂